Gdyby ktoś zapytał, czy chcemy być znani i rozpoznawalni, założę się, że w pierwszej chwili większość odpowiedziałaby, że nie. Jedni z fałszywej skromności, drudzy… z nieświadomości.
Ci pierwsi nie chcą wyjść na próżnych, bo sława kojarzy się z błyskiem fleszy i uwielbieniem. Któż się przyzna, że tego właśnie pragnie? Nikt przecież nie chce być postrzegany jako zapatrzony w siebie egocentryk.
Drudzy podejmują całe mnóstwo różnych działań, które mają na celu wyróżnienie się i zwrócenie na siebie uwagi, ale nie do końca sobie uświadamiają istnienie tej wewnętrznej motywacji. Może nawet czasem zastanawiają się, cóż za siła pcha ich do tego, żeby robili te wszystkie dziwne rzeczy…
Jeszcze mnie popamiętacie!
Już w szkole wielu z nas zapisywało się do kółek zainteresowań albo drużyn sportowych. Jeśli już nie wyróżnialiśmy się wynikami w nauce ani nie startowaliśmy w olimpiadach, to zawsze mogliśmy próbować zaistnieć jako szkolne gwiazdy sportu. W ostateczności można było jeszcze „zostać chuliganem” – wtedy rozgłos, nie tylko w pokoju nauczycielskim, gwarantowany, a nazwisko zapamiętane na wiele lat.
W show biznesie skandal goni skandal, a wszystko po to, by nie dać o sobie zapomnieć widzom. Bo bez publiczności nie ma aktora, muzyka, artysty. Trzeba się przypominać w miarę regularnie, aby sezonowo znane nazwisko nie zaginęło w gąszczu tak wielu konkurentów do miejsca w pamięci naszych selektywnych umysłów.
W czasach, gdy możemy w prosty sposób dać o sobie znać światu za pośrednictwem internetu, już nie wystarczy zwykła autoprezentacja na portalach społecznościowych. Trzeba nakręcić jakiś filmik, kontrowersyjny na tyle, żeby zasłużyć na wielokrotne odsłony. Trzeba być coraz bardziej oryginalnym, choć kreatywność stała się w dzisiejszym świecie już pewnym standardem. Myślenie twórcze przestało być domeną artystów, a wyłapywanie nieścisłości i łączenie nietypowych elementów, by tworzyć innowacyjne kompozycje, nie jest niczym niezwykłym. Pomimo tego, wciąż nie ustajemy w poszukiwaniach coraz to nowych środków wyrazu.
Jako naukowcy i badacze oddajemy się niestrudzonej pracy w nadziei na przełomowe odkrycie, które nie tylko będzie doniosłym wkładem w rozwój ludzkości, ale też uczyni nas nieśmiertelnymi. Kolejne pokolenia nie będą mówiły o takim odkryciu inaczej, niż z użyciem naszego nazwiska.
Nawet w przypadku prokreacji zależy nam na przekazaniu nie tylko genów, ale i nazwiska. By pamięć o naszym rodzie przetrwała. By wszyscy wiedzieli, że ten wspaniały syn jest częścią równie wspaniałego ojca. Podobnie rzecz się ma z bohaterami wojennymi – czasem można odnieść wrażenie, że duma z powodu chwalebnej śmierci jest dla rodzin niejednokrotnie większa, niż ból straty.
Zwykli bohaterowie
Gdzie się nie obejrzeć, wszędzie wokół dostrzeżemy próby dokonania w życiu czegoś wielkiego, nawet na małą skalę. Czegoś, co sprawi, że będziemy zapamiętani, że będziemy się kojarzyć z jakimś konkretnym osiągnięciem, stylem życia, czy choćby nieszablonowymi poglądami.
Czy zatem jest sens zaprzeczania temu, że chodzimy po świecie po to, żeby zostawić po sobie możliwie najtrwalszy ślad? Zastanawiam się, czy nie jest to jedna z najsilniejszych motywacji sprzyjających przetrwaniu. Bo w jaki inny sposób wyjaśnić chociażby siłę woli więźniów obozów z czasów II wojny światowej, która utrzymywała ich przy życiu? Ci, którzy przeżyli, zapytani o to, co właściwie zdecydowało o ich przeżyciu, odpowiadali zgodnie – po wyjściu z niewoli chcieli opowiedzieć swoją historię.
Nieśmiertelni
Fakt, że chcemy nadać naszemu życiu jakąś większą wartość, wydaje się zrozumiały. Bo czy tak ochoczo wstawalibyśmy każdego ranka, aby podjąć codzienną walkę o przetrwanie, gdyby chodziło wyłącznie o przedłużenie gatunku? Po cóż byłoby nam wtedy tak długie życie, skoro okres rozrodczy kończy się na wiele lat przed śmiercią?
Może właśnie to miała na myśli moja nauczycielka historii ze szkoły podstawowej, która w pamiętniku napisała mi: „Idź przez życie tak, aby ślady Twych stóp przeszły Ciebie. Byś na lekcjach historii tę metaforę zrozumiała i w życiu według niej postępowała”.
Przed laty wydawało mi się, że to wybór. Dziś skłaniałabym się ku przekonaniu, że to głęboko zakorzeniona potrzeba, do realizacji której wszyscy, mniej lub bardziej świadomie, zmierzamy.
Z refleksją o własnym życiu zostawiam Was przy akompaniamencie Muzyki Ciszy.
Pozdrawiam,
Magda